Tym razem pojechaliśmy do Bevagni w ramach zajęć obowiązkowych z kursy. Wrażenia z wycieczki osób, które już na niej były bardzo się rozmijały i w zasadzie poza tym, że wrócimy późno nie do końca było wiadomo czego się spodziewać.
Już od początku było ciekawie. Nasz przewodnik Marco zamiast tak jak inni przewodnicy siedzieć sobie spokojnie koło kierowcy i torpedować nas masą informacji na temat mijanych miejscowości, postanowił zapoznać się z każdym wycieczkowiczem. Tak więc, gdy szalony włoski kierowca przemierzał kolejne kilometry, Marco stał sobie koło niego i na odległość wypytywał każdego o standardowe rzeczy przy okazji dodając coś od siebie na temat miejsc, do których będziemy jechać po kursie, albo z których pochodzimy. Po godzinie byliśmy już w Bevagnii.
Trudno było zrozumieć wszystko, co przewodnik do nas mówił. Mówiliśmy coś o termach i mozaikach z czarno-białych kamieni. W pewnych momencie Hiszpanie podawali przepis na polpo cokolwiek miałoby to być. W momencie gdy zwrócił się do naszej polskiej czwórki z zapytaniem bliżej nam niezrozumiałym usłyszał, że tak, tak Polacy mają bigos! Polpo z kapustą! A potem się okazało, że polpo to ośmiornica.... Także dla tych co nie wiedzą, Polacy jedzą ośmiornicę z kapustą! Aż się popłakałyśmy ze śmiechu ;) Ciężko było zachować powagę, także nie bardzo wiem o czym była mowa na kolejnym przystanku, bo usiłowałam wyglądać poważnie.
Z ciekawszych rzeczy, które zobaczyliśmy w miasteczku był stary, romański kościółek. Wyglądał niesamowicie (zdjęcie pod postem) i miał dobrą akustykę. Nasza koleżanka, która studiuje śpiew zaśpiewała nam coś - było niesamowicie!
Prześledziliśmy też proces robienia papieru ze starych ubrań! To było ciekawe, nie wiedziałam, że stare ubrania mogą być przydatne w taki sposób. Dowiedzieliśmy się też, jak dawniej można było rozpoznać bogatych ludzi od biednych - po kolorze ubrań, czy zapachu w domu. I, że czasem gra nie jest warta świeczki, bo świece były w tamtych czasach drogie. Na rynku było ich mało, bo większość produkcji szła na cele kościelne.
Na koniec czekała na nas uczta! A może raczej skromny poczęstunek z regionalnych specjałów. Było pyszne! Najlepsze było słodkie, czerwone wino z piernikowym aromatem w którym maczało się ciasto podobne do babki. Pycha!
to właśnie wnętrze tego kościoła, o którym pisałam wyżej |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz