czwartek, 31 października 2013

Tivoli i setki fontann

Podczas gdy trwają gorące przygotowania do Wielkiej Wyprawy wracam jeszcze na chwilę do Tivoli i villi d'Este, którą odwiedziłyśmy w zeszły piątek. 

To, że warto się udać do tego miasteczka wiedziałam już od jakiegoś czasu. Problem zrodził się w momencie, gdy okazało się, że można zwiedzić tu kilka villi i że dwie z nich są wpisane do UNESCO. Konsultacje wykazały, że d'Este jest najładniejsza i to właśnie tam skierowałyśmy nasze stopy. Zdążyłyśmy się jeszcze zaopatrzyć w zapas ciastek i owoców na długie popołudnie. W końcu co to za wycieczka bez ciastek? ;)

Miejsce jest rzeczywiście godne polecenia! Sam budynek robi wrażenie, choć początkowo przede wszystkim tym, że pomieszczenia są puste. Za to ściany i sufity są obmalowane, więc jest co podziwiać. Ciekawszy jest jednak widok z balkonu. Widać z niego cały ogród! Do którego trzeba zejść przynajmniej jedno piętro, a potem jeszcze i jeszcze. 

Wszystko wyglądało tak niesamowicie, że gdybym była sama to przebiegłabym cały park jak najszybciej żeby od razu wszystko zobaczyć! Stanęło jednak na opcji systematycznego zwiedzania kolejnych alejek i musiałam walczyć ze swoją chęcią zobaczenia wszystkiego natychmiast ;) 

W zasadzie park jak park, a fontanny jak to fontanny, ale wszystko się razem dobrze, naturalnie komponuje i może stąd to pozytywne wrażenie. Powiedziałabym nawet, że przy tym Fontanna di Trevi może się schować. Nie ma jak szum spadającej wody i przyjemny chłód od wody :) Mam nadzieję, że na zdjęciach załapała się ta odrobina magii tego miejsca. Gdyby nie brak ławek, to przesiedzenie całego dnia w ogrodzie nie stanowiłoby żadnego problemu, no i można byłoby przy okazji nieźle odpocząć z dala od zgiełku miasta. Kto wie, może właśnie z tego powodu nie ma tam ławek? Ale nagrzane murki wokół fontann też dają radę :) 

A właśnie, już na początku spotkała nas miła niespodzianka w postaci niższej ceny biletu wstępu! Miałyśmy szczęście, bo przychodząc pięć dni wcześniej konieczny byłby wydatek w wysokości 7 euro, a tak zaoszczędziłyśmy. Zupełnie przypadkowo.

Plan, żeby poczekać do zachodu słońca i obejrzeć park oświetlony został zamieniony na wyprawę do mensy na kolację. I dobrze, bo zanim byśmy się tego zachodu doczekały to park by zamknęli. Trochę też szkoda, bo zdjęcia w internecie w nocy wyglądają naprawdę klimatycznie. Stołówka o tej porze też była swojego rodzaju atrakcją, bo jeszcze nigdy nie widziałam jej tak pustej! Zero kolejek! Mnóstwo miejsca! No i wreszcie porządne jedzenie :D


widok z balkonu 





wnętrza villi


fontana di Rometta

fontana dell'Ovato

fontana dell'Ovato

cento fontane

cento fontane

fontana dei Draghi (taaak, to są smoki...)

fontana di Rometta

fontana di Nettuno

fontana di Nettuno w Peschiere (czyli w stawie z rybami)

fontana di Nettuno

fontana di Nettuno



fontana di Nettuno





fontana dell'Organo i muzyka hydrauliczna??? to było baaaardzo dziwne...




poniedziałek, 21 października 2013

Śniadanie na dachu bazyliki

Ostatnio mam problemy z napisaniem czegoś sensownego. Co z resztą widać po ostatnich wpisach. I w zasadzie nie chodzi o to, że nie ma o czym, co raczej o to, że wszystkie myśli są tak chaotyczne jak to miasto. Jakby nie patrzyć od Perugii zmieniło się przecież wszystko. Łącznie z poczuciem, że wakacje się skończyły, a teraz to już wszystko na poważnie. Kolejna nowa rzeczywistość. To na swój sposób fantastyczne ale też trudne, albo po prostu inne. Albo po prostu za dużo myślę ;)

Do rzeczy. W ten weekend odwiedzili mnie Bardzo Ważni Goście (w skrócie: BWG). Żeby nie było nieporozumień - dodatek "bardzo" jest czysto sentymentalny i wcale nie wynika z faktu przywiezienia mi wielu niezbędnych do życia rzeczy, a zwłaszcza polskiej kiełbasy. Coby nie umknęło niczyjej uwadze napiszę to nawet wielkimi literami - KIEŁBASA. Wiele rzeczy mnie zaskakuje i jedną z nich jest moja tęsknota do porządnej kiełbasy, mimo że normalnie nie jestem jej wielką fanką. Nie powiem, chętnie zjadłabym też ziemniaki, schabowego, mizerię, rosół czy bigos. Ale takie rzeczy to ja zawsze, więc to jest już normalne :D

Wracając jednak do BWG, konieczne było wdrożenie w życie planu "zobacz cały Rzym i nie tylko w trzy dni". Okazuje się, że jest to wykonalne nawet w spacerowym tempie ale przy ominięciu wszystkich muzeów. Dzięki czemu zaoszczędzony czas, który przestałoby się w kolejce, można przeznaczyć na zobaczenie setnego kościoła albo spacer kolejnym mostem. Muszę przyznać, że dzięki temu wyzwaniu dotarłam do miejsc, do których wcześniej było nie po drodze, takich jak Villa Borgese, Parco Gianicolense czy dzielnica Trastevere.

Mogę teraz z całą pewnością stwierdzić, że Rzym ma dwie twarze w zależności od strony rzeki. Ta od strony Watykanu jest oczywiście nowsza, a poza tym dużo bardziej zielona, spokojniejsza, bardziej klimatyczna, nieoblegana tak przez turystów i chyba podoba mi się bardziej :) Do tego jest na wzgórzu co daje fantastyczny widok na antyczny Rzym! Niektórzy twierdzą, że nawet porównywalny do tego z trasu widokowego na kopule Bazyliki Św. Piotra, ale ja bym się tu do końca nie zgodziła ;)

Rzym jednak dał w kość moim BWG, którzy zapragnęli zobaczyć coś więcej (cokolwiek co nie będzie Rzymem) i wyjechać poza miasto. Tu pojawił się pewien problem, bo o ile będąc w Umbrii doskonale wiedziałam, że gdziekolwiek się nie wybiorę trafię w ładne miejsce, to tutaj zupełnie nie wiem gdzie się jeździ! Kojarzyłam, że w Santa Marinella jest ładna plaża, a że zapowiadała się ładna pogoda, to zdecydowaliśmy się pojechać w tamtym kierunku.

Trafiliśmy akurat na zawody triathlonowe! I chyba tylko dzięki temu mieliśmy okazję zobaczyć w mieście jakichkolwiek ludzi. Poza miejscem zawodów ciężko było o jakąś żywą duszę (już po sezonie?). Gorzej, wszystkie sklepy, restauracje, stacje benzynowe (ok, ta była tylko jedna) były zamknięte! A my byliśmy tak głodni! Ostatecznie udało nam się namierzyć coś, co nie było jednak dworcową maszyną z jedzeniem. Godzina na zdobycie jedzenia w barze była kiepska i bałam się, że jednak będziemy musieli się obejść smakiem. Uprzejmy Pan w barze zapytał: "ałkenajelpju" na co zrobiłam wielkie oczy i powiedziałam, że nie rozumiem. Pan zatem upewnił się, że czy mówię po angielsku i ponownie wymówił wyraz który nie przypominał niczego, ostatecznie zmienił strategię i zapytał czy może chcemy coś do picia, a to było już dobrym punktem wyjścia do dalszych negocjacji. Dopiero przy posiłku doszliśmy do wniosku, że Pan po prostu pytał "How can I help you?"... Może jednak nie mówię po angielsku? :P

 
Villa Borghese

Villa Borgese

Villa Borghese
już? mogę przestać się uśmiechać? :P

Villa Borghese

żółw

Piazza del Popolo

Piazza del Popolo

Bazylika św. Piotra - kopuła z bardzo bliska

widok z tarasu widokowego na kopule bazyliki

widok na ogrody watykańskie

widok na ogrody watykańskie



widok z Monte Gianicolo

widok z Monte Gianicolo

odrobina Trastevere

Santa Marinella

Santa Marinella

Santa Marinella

Santa Marinella

Santa Marinella


wtorek, 15 października 2013

Weekend w Watykanie

W sobotę byłyśmy w Ogrodach Watykańskich!!! W zasadzie to do samego końca nie było wiadomo czy do nich wejdziemy czy też nic, bo wszystko zależało od pogody. Jakby nagle zaczęło padać, to godzina drogi byłaby zrobiona na darmo. Na szczęście groźnie wyglądające chmury odpłynęły w innym kierunku, a te co nam towarzyszyły odpuściły nam deszcz. 

Ogrody są fantastyczne! Sama droga do nich przez różne bramy, koło strażników była niesamowita. Może nic nadzwyczajnego, ale na mnie wrażenie robiło to, że mogliśmy wejść tam, gdzie cała masa turystów nie wejdzie. Poza tym mijało się niewielu ludzi i było dosyć spokojnie w porównaniu z tym co działo się ileś set metrów dalej na placu. Ogród jest oczywiście bardzo zadbany i wszystko rośnie równiutko jak pod linijkę ;) Jeszcze niektóre kwiaty kwitły, ale naprawdę pięknie musi być tam na wiosnę, gdy tych kwiatów jest cała masa! Podobało mi się wszystko - Fontanna dell'Aquilone, palmy, widoki, papugi i nawet lądowisko dla helikopterów! Towarzystwo też było bardzo miłe ;)

będzie padało czy nie będzie?








Fontanna dell'Aquilone





papuga

Niedziela zaś upłynęła pod znakiem mszy na placu św. Piotra. To była wielka wyprawa, którą rozpoczęłyśmy pobudką jeszcze przed świtem. Zaopatrzone w kanapki, picie i swetry ruszyłyśmy w stronę metra, które okazało się być nie tą linią, która dojeżdża tam gdzie trzeba. Tak to jest gdy się wcześniej nie upewni z mapą jak dotrzeć. Straciłyśmy przez to trochę czasu i nerwów, ale to nic. Przed wejściem na plac czekał już tłum ludzi, który pchał się w kierunku bramek wejściowych. Nie była to komfortowa sytuacja. Najbardziej było mi żal dzieci, które prawie ginęły w takim bezlitosnym, pchającym się wszędzie tłumie. Podejrzewam, że z godziny na godzinę było coraz gorzej...

No właśnie, mogłoby się wydawać dziwne, że na mszę o 10.30 wybrałyśmy się tak wcześnie. Bramki wejściowe otwierali o 7.30 i to było naszym celem. I tyle zachodu o to by zając dobre miejsce. Ale było warto! Siedziałyśmy tak blisko, że przez głowę by mi nie przeszło, że się tak blisko da. Szok! I radość jak u dziecka ;) Nie do opisania!

Okazało się potem, że tej niedzieli było tyle ludzi, że nawet nie wpuścili wszystkich z wejściówkami. I fakt, ludzi było tyle, że samo wyjście z placu zajęło dużo czasu.