Zaczęło się z przygodami. W zasadzie przygody zaczęły się już trzy dni wcześniej gdy z niewyjaśnionych przyczyn przestał działać internet. Teoretycznie nie powinno być to problemem, ale zupełnie pomieszało plany, bo i nie było jak zaplanować konkretnych tras zwiedzania, a i prezentacja na poniedziałek na zajęcia musiała zostać odłożona na powrót. Koniec końców dostęp do świata został przywrócony. A że zajęło to całe półtora dnia...
W czwartek wieczorem zaopatrzone w stos kanapek, obowiązkowe ciastka i inne niezbędne rzeczy wyruszyłyśmy na dworzec. Po drodze sprawdzałyśmy jeszcze w głowie czy wszystko zostało zabrane - aparat, szczoteczka do zębów, ładowarki - wszystko w porządku. Można iść śmiało dalej. Ale! Moment, moment, tylko jedno zerknięcie na aparat i okazało się, że karta pamięci została w domu. 12 minut do odjazdu pociągu. Szybka decyzja (odległość dom-dworzec to 10 min na piechotę) i prawiewłaścicielka aparatu zostawiła rzeczy i pobiegła. Pełne obaw, trzymając kciuki poszłyśmy szukać pociągu. Byłam gotowa zatrzymywać pociąg w razie potrzeby! Na szczęście nie było to konieczne! I tak właśnie zaczęła się pierwsza godzina naszej pełnej wrażeń wycieczki.
O godzinie 5.20 dotarliśmy do Wenecji. Piękna godzina! Tak wczesna, że nawet dworcowa toaleta była zamknięta. Co to dla nas! Namierzyłyśmy McDonalda i pełne nadziei, że może będzie otwarty ruszyłyśmy we wskazanym kierunku. W zasadzie to właśnie dzięki wczesnej porze miałyśmy możliwość podziwiania miasta, no jakby nie patrzeć, nocą. I to jeszcze prawie pustego! Klimat nie do opisania! Wenecki McDonald wcale nie powitał nas otwartymi drzwiami, toteż zrobiłyśmy w tył zwrot i wróciłyśmy na dworzec. Godzina robiła się bardziej przyjazna i niebo zaczynało się rozjaśniać. Co znaczyło tyle, że nie ma co zwlekać i trzeba ruszać! Tramwajem wodnym pokonałyśmy Canal Grande docierając do Placu Św. Marka. Wstąpiłyśmy do bazyliki na Mszę, a jak się skończyła to okazało się w ciągu tej godziny na placu pojawiła się cała masa turystów! Nie chcę wiedzieć w takim razie jak wygląda Wenecja w trakcie sezonu... Jedząc śniadanie zdecydowałyśmy, że zwiedzanie zaczniemy od Pałacu Dożów, a potem jak zrobi się cieplej będzie milej wędrować uliczkami.
No właśnie, pogoda. Wiadomo, jak jedzie się w miejsce gdzie jest ze 3 stopnie mniej niż tam gdzie się normalnie przebywa, to trzeba wziąć ciepłe rzeczy. Z drugiej strony nie można wziąć za dużo, bo potem trzeba to nosić. Z trzeciej strony to przecież tylko trzy stopnie. Zapomniałyśmy o stronie czwartej, która uwzględniałaby wpływ wilgotności powietrza na odczuwanie temperatury... Nie było źle, ale wizja zwiedzania miasta w krótkim rękawku skonfrontowana z rzeczywistością rozpadła się błyskawicznie i nawet piękne słońce jej nie odratowało.
Po Wenecji to można chyba chodzić godzinami! Sztuką jest jednak wiedzieć gdzie dokładnie człowiek znajduje i jak dojść z punktu A do punktu B najkrótszą drogą zwłaszcza gdy się nie ma mapy. Zadanie utrudnia dziwnie wygięty główny kanał i ograniczona ilość mostów łącząca dwie główne części miasta. Niewątpliwie spacerowanie tymi uliczkami jest bardzo przyjemne, a im dalej od centrum tym coraz mniej turystów. I każda jedna uliczka jest klimatyczna! Można się zapomnieć i zupełnie stracić orientację. I właśnie w takim momencie okazuje się, że to jest najwyższy moment żeby zacząć się kierować w stronę stacji, żeby zdążyć na konkretny pociąg. Tak, to właśnie tutaj jest miejsce na problem jak dojść do punktu B. Gdy wreszcie udało się namierzyć właściwy kierunek okazało się, że czas się nieźle skrócił. Ratowały nas tylko kierunkowskazy, które pojawiły się nie wiadomo skąd. Bez nich byłoby ciężko, bo to nie była prosta droga tylko jakiś mega slalom! Było jeszcze 7 min do pociągu, gdy dotarłyśmy na stację. Musiałyśmy jeszcze zmierzyć się z kolejką po bilet i za minutę pociąg kasowałyśmy go i biegłyśmy na peron. Kolejny sukces! Poza tym, że nasz środek transportu był nieźle zatłoczony i plany, że po szalonym slalomie odpoczniemy po drodze jednak nie wypaliły.
 |
Wenecja - 5.27 RANO |
 |
Wenecja |
 |
Wenecja |
 |
Wenecja |
 |
Wenecja |
 |
Wenecja |
 |
Wenecja |
 |
Wenecja |
 |
Wenecja |
 |
Wenecja |
 |
Wenecja |
 |
Wenecja |
 |
Wenecja - Pałac Dożów |
 |
Wenecja |
 |
Wenecja - Pałac Dożów |
 |
Wenecja - Pałac Dożów |
 |
Wenecja - Pałac Dożów |
 |
Wenecja - Pałac Dożów |
 |
Wenecja - Pałac Dożów |
 |
Wenecja - Pałac Dożów |
 |
Wenecja, kawa i lokalne specjały - pycha! |
 |
Wenecja |
 |
Wenecja |
 |
Wenecja |
Padwa mnie zauroczyła. W zasadzie wszystkim - uroczymi arkadami, witrynami sklepików, masą rowerzystów, ulicami tylko dla ruchu pieszego, nawet drogami z okrągłych kamieni, które znęcały się nad zmęczonymi stopami i takim ogólnym klimatem. Choć jak dojeżdżałyśmy wieczorem do miasta, to moja radość koncentrowała się raczej na przewodniku w postaci mojej koleżanki z Finlandii, którą poznałam na kursie. Też dlatego, że była to gwarancja niezgubienia się w mieście przez następne kilka godzin. Zapowiadało się na spokojny i przyjemny wieczór. Tylko odrobina niepewności krążyła nad kwestią noclegu.
Taaak, nocleg... Był w planach. Plan został zrealizowany ale zdecydowanie nie tak to miało wyglądać. Wymiana maili z pewną zakręconą Włoszką (z polecenia!), która w owym mieście mieszka, przyniosła niewielką pulę informacji do których można zaliczyć: nazwę ulicy (inf. 1), na której znajduje się jej kolegium (inf. 2), godzinę powrotu z Mediolanu (inf. 3), jeszcze masę entuzjazmu i "zostawię klucz na recepcji, czujcie się jak u siebie". Okazuje się, że taka pula informacji jest niewystarczająca, by skorzystać z tej oferty...
Ulica została namierzona całkiem sprawnie. Upatrzyłyśmy nawet coś, co miało w nazwie kolegium, a ponieważ nie dało się tam dodzwonić wcześniej, postanowiłyśmy wrócić w okolicach godziny podanej przez Włoszkę. Okazało się wtedy, że wypatrzone kolegium to nie to, którego szukamy, wskazane inne drzwi też nie pomogły, znalezione inne kolegium również nie było tym poszukiwanym. Gorzej, nikt nie potrafił nam powiedzieć, gdzie może być to, którego szukamy! Można by się tutaj zapytać - a to nie łatwiej było do niej zadzwonić? Odpowiedź brzmi: trudno zadzwonić, gdy się nie ma numeru telefonu. Cała nadzieja była we Włoszce, która kontakt do nas miała, ale najwyraźniej nie zamierzała z niego skorzystać. Jak wiadomo nadzieje umiera ostatnio w związku z czym pełen obraz naszej sytuacji dotarł do naszej świadomości, gdy było już w okolicach północy...
Pora była późna, pogoda nam nie sprzyjała (przypominam - wilgotność), zmęczenie dawało się we znaki a plany awaryjnego nie było. Tj. nie było wcześniej, ale zaczął się niezwłocznie tworzyć, bo co innego można zrobić w takiej sytuacji? Poznana młodzież obdzwoniła masę osób, które nie zdołały pomóc, nie było całodobowych restauracji, a recepcje wszystkich hosteli kończyła pracę o 23. Niewesoło. Na szczęście udało się nam dodzwonić do jednego z B&B, gdzie cena nie była bardzo kosmiczna i w średnich nastrojach powędrowałyśmy w odpowiednim kierunku. Było w okolicach 2 gdy kładłyśmy się spać. Do tej pory Włoszka nie dała znaku życia. Dziwna sytuacja...
Rano w dużo lepszych nastrojach i wypoczęte zjadłyśmy śniadanie. Tyle ile się dało, bo w końcu było opłacone! I ruszyłyśmy w drogę. Jedną z większych atrakcji okazał się sobotni targ wokół największego w Europie placu. Można było znaleźć na nim prawie wszystko! Począwszy od ubrań, przez dywany i nawet drzewka owocowe. Do bazyliki św. Justyny wpadłyśmy na sekundę przed zamknięciem (choć do południa brakowało jeszcze z 20 min!). Gorzej, ksiądz który poganiał wszystkich wychodzących zwiedzających mówił coś o 10 minutach i bazylice św. Antoniego. Nie wiadomo, czy miało to znaczyć że potrzebujemy tyle czasu, żeby tam dotrzeć, czy też że zaraz ją zamykają. Na wszelki wypadek postanowiłyśmy się pośpieszyć, jak się potem okazało niepotrzebnie. Choć ja już wolę w tę stronę niż drugą. A było co oglądać! Najśliczniejsza była kaplica z Najświętszym Sakramentem, aż żałuję że nie można było robić zdjęć.. Grób św. Antoniego też robił wrażenie i cała bazylika również.
 |
Padwa nocą |
 |
Padwa |
 |
Padwa |
 |
Padwa |
 |
Padwa |
 |
Padwa - Paolo Zanarella - Il pianista fuori posto |
 |
Padwa - fontanna na największym placu w Europie |
 |
Padwa - plac i sobotni targ! |
 |
Padwa |
 |
Padwa |
 |
Padwa |
Tym razem do pociągu wsiadłyśmy całe 2 min przed odjazdem! Droga upłynęła szybko na zjadaniu ciasteczek i pogłębianiu wiedzy o Weronie. Miasto owszem ładne, ale nie zrobiło na nas takiego wielkiego wrażenia jak pozostałe. Co więcej, do ważniejszych kościołów za wstęp trzeba było zapłacić 2,50 euro. Ale gdzieniegdzie udało się zajrzeć, a balkon Julii (oblegany przez turystów) i dom Romea zostały odnalezione. Korzystając z super przewodnika namierzyłyśmy też lokalną restaurację! Nasz obiad, czy może raczej już kolacja składała się z dziwnych rzeczy, ale wszystko było bardzo dobre! Tj. jak już zdołałyśmy ustalić która potrawa jest czyja. Najwięcej smakowych kontrowersji wzbudziła polenta, która okazała się być po prostu czymś podobnym do kaszki kukurydzianej.
Na dworzec dotarłyśmy baaaaardzo wcześnie, więc to my czekałyśmy tym razem na pociąg, a nie pociąg na nas. I prawie do końca miałyśmy przedział tylko dla siebie! I tak nam minęło owe 56 godzin w podróży ;)
 |
Regionale Veloce, czyli z Padwy do Werony |
 |
Werona |
 |
Werona |
 |
Werona |
 |
Werona i dziurawy most ;) |
 |
Werona i obowiązkowy balkon Julii |
 |
Werona - arena |
 |
Werona |
 |
I niespodzianka na koniec :D |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz